Od początku rozmów nad umową o wolnym handlu między USA, a Unią Europejską towarzyszą im (często bardzo histeryczne w formie) protesty ruchów lewicowych i nacjonalistycznych. Umowa zakłada zniesienie i likwidację znaczącej części stawek celnych, harmonizację przepisów po obu stronach oceanu, liberalizację rynków surowców i ogólne uproszczenie barier handlowych. Według szacunków Komisji Europejskiej zawarcie umowy mogłoby doprowadzić do zwiększenia rocznego tempa wzrostu gospodarczego o 0,5% w USA i o 0,4% w krajach Unii Europejskiej.
Wiatru w żagle populistom dodali też sami negocjujący utajniając rozmowy. Choć nie jest to pierwsza i zapewne też nie ostatnia umowa handlowa negocjowana w tajemnicy, a de facto znana jest większość jej założeń, jest to woda na młyn dla umiejętnego demagoga, a tych mamy niestety coraz więcej.
Duże kontrowersje budził również mechanizm rozstrzygania sporów na linii przedsiębiorstwo – państwo ISDS (Investor to State Dispute Settlement), którego krytycy twierdzili nawet, że może on doprowadzić do wyjęcia firm spod jurysdykcji sądów w krajach europejskich. Warto jednak zaznaczyć, że negocjacje w tej sprawie zostały przerwane właśnie po to, aby podjąć próbę poprawy owego mechanizmu. Trzeba również pamiętać, iż celem ISDS jest zapewnienie ochrony przedsiębiorstwom w sytuacji, w której któreś z państw prowadziłoby wobec nich politykę dyskryminującą.
Skala protestu, z jaką mamy obecnie do czynienia wydaje się niezrozumiała biorąc pod uwagę mnogość sukcesów polityki wolnego handlu. Najbardziej oczywistym przykładem wydaje się tu być otwarcie Chin na inwestycje zagraniczne za czasów Denga Xiaopinga. Trzeba wziąć pod uwagę fakt, iż TTIP nie jest jedyną na taką skalę umową handlową nad którą toczą się obecnie negocjacje. Warto tu wspomnieć nazywaną „mniejszą siostrą TTIP” umowę między Unią Europejską, a Kanadą CETA oraz umowę o partnerstwie transpacyficznym zawartą przez 12 krajów od USA i Kanady po Japonię, Singapur i Australię.
Krytyka z jaką spotkała się idea partnerstwa transatlantyckiego oraz cała gama protekcjonistycznych argumentów, jakie zyskały na popularności w ostatnich miesiącach obrazuje nam jak bardzo w społeczeństwach Zachodu upowszechniły się postawy etatystyczne i antyrynkowe. Warta odnotowania jest tu również popularność otwarcie wrogiego wobec umów handlowych Donalda Trumpa, którego zwycięstwo w listopadowych wyborach mogłoby oznaczać koniec negocjacji w sprawie TTIP.
Na fiasku rozmów stracą obie strony pertraktacji, jednak należy pamiętać, iż USA cały czas posiada perspektywę umowy o partnerstwie transpacyficznym (TTP). Globalizacja stwarza nowe szanse dla rozwoju i zamykanie się na resztę świata w imię lęku przed zmianą jest ich marnowaniem. Obecna sytuacja pokazuje przede wszystkim jak bardzo w dyskursie publicznym brakuje silnego głosu w obronie wolności handlu. Na jego braku tracą wszyscy.