Pierwsza niedziela bez usług handlowych (poza 32 wyjątkami)[1] nie schodzi z pierwszych stron gazet i portali. Bezsprzecznie ustawa o ograniczeniu handlu w niedzielę i święta oraz w niektóre inne dni, bo tak brzmi jej pełna nazwa, stała się istotnym wydarzeniem społecznym i politycznym. Wbrew absurdalności samej regulacji sytuacja ta ma swoje pozytywy. Główny nurt debaty publicznej wreszcie uderzył w nieco istotniejsze i bardziej realne tony. A także dowiedzieliśmy się na kogo broniąc wolności możemy liczyć.
Że brak ograniczeń zakupów i pracy w niedzielę możemy nazwać postulatem wolnościowym nie ulega najmniejszej wątpliwości, choć patrząc po twitterowych komentarzach nie zgodzi się z tym wiele popularnych osobistości. No bo jak to wolność może dotyczyć czegoś tak przyziemnego jak weekendowy handel. Trudno nie odnieść wrażenia, że dla niektórych wolność znaczenie odgrywa tylko w sytuacjach fundamentalnych i widowiskowych sporów natury ustrojowej, kiedy to niczym Rejtan można rzucić się pod drzwi w obronie wolnych sądów. Nie twierdzę oczywiście, że kwestia reformy sądownictwa jest nieistotna. Wręcz przeciwnie, ma zupełnie podstawowe znaczenie dla praworządności, bez której ustrój demokratyczny staje się dyktaturą większości. Śmiać mi się jednak chce, gdy te same osoby z taką zaciekłością wynoszą wolność na sztandary, gdy jest to kwestia zupełnie oczywista, lecz gdy opadnie romantyczny kurz walki o kształt Polski z lubością śmieją się z „Januszy”, którym odebrano możliwość kupna piwa w Biedronce.
I tak na przykład Michał Szułdrzyński z „Rzeczypospolitej” pisze na Twitterze: „Dawno nie obserwowałem tak bezsensownej debaty jak ta dzisiejsza o wolnych niedzieli. Spór jest równie gorący, co jałowy. Polacy albo pokochają wolne niedziele, albo zmuszą PiS do zmiany prawa. Miliony tlitow nie będą tu miały żadnego znaczenia”[2]. Debata o zakazie handlu zapewne nie będzie tak samo „bezsensowna” dla dorabiającego w weekendy ucznia, czy dla mieszkańca małej wsi, gdzie sklepik często pełni rolę centrum lokalnego życia i miejsca sąsiedzkich spotkań, liczy się jednak to, że możemy pośmiać się z tych małostkowych liberałów, którzy w karach za weekendową pracę widzą zagrożenie dla wolności. To przecież takie nieistotne i pozytywistyczne, a media lubią romantyczny dramatyzm.
Spór jednak ma znaczenie bardzo istotne dla funkcjonowania państwa i prawodawstwa w Polsce. Jednym z najbardziej fundamentalnych konfliktów w obszarze doktryn prawa jest ten między stanowiskiem zwanym pozytywizmem prawniczym i jego opozycją, czyli prawem naturalnym. Pisząc bardzo skrótowo; chodzi o to, czy prawo ma być wyrażeniem woli aktualnie rządzących, czy raczej wyrażać pewne „naturalne” i utrwalone w społeczeństwie zasady. Ciekawą lekturą jest wydana po polsku w 2016 roku książka włoskiego uczonego i przewodniczącego klasycznie liberalnego Mont Pelerin Society, Bruno Leoniego „Wolność i Prawo”[3], który rozważając relacje między legislacją, prawem i wolnością dochodzi do wniosku, iż prawo powinno przede wszystkim powstawać na podstawie wcześniejszych analiz i rozstrzygnięć, zbliżając się tym samym do anglosaskiego modelu common law. Biorąc pod uwagę zwiększające się tempo legislacyjnej biegunki lektura ta zdecydowanie zasługuje na trafienie pod strzechy.
Gdy postawimy kwestię zakazu handlu w niedzielę w świetle filozofii prawa i polityki dochodzi do nas głębszy sens owej „bezsensownej” dyskusji. Chodzi o to, czy prawo może być pisane pod dyktando grup interesu i woli aktualnej większości sejmowej. Dziś „postępowi” publicyści śmieją się z zacofanych „Januszy”, jutro być może to „Janusze” będą się śmiali, gdy rząd postanowi zaingerować w rynek prasowy. „Im więcej planuje państwo, tym trudniejsze planowanie staje się dla jednostki”, pisał w „Drodze do Zniewolenia” noblista Friedrich von Hayek. Potwierdzają to przykłady państw, gdzie nacjonalizacja gospodarki postępuje wraz z coraz większym zamordyzmem, jak np. w Wenezueli Chaveza i Maduro.
Wolność ma sens jedynie jako program całościowy, rezygnacja z niej w jednym z wymiarów pociąga za sobą następne. Dlatego tak sceptyczny jestem wobec modnego na lewicy hasła „wolność polityczna tak, gospodarcza nie”. Częściowa obrona wolności nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Dziwne, iż w kraju, w którym rządzący bezpardonowo wykorzystują państwowe spółki do uprawiania polityki część komentatorów usilnie stara się tego faktu nie dostrzec. Od tego roku władza również arbitralnie zakazuje działania na rynku, my tymczasem trywializujemy i się śmiejemy, podczas gdy przestrzeń osobistej wolności coraz bardziej się zmniejsza.
1 http://prawo.sejm.gov.pl/isap.nsf/DocDetails.xsp?id=WDU20180000305
2 https://twitter.com/MSzuldrzynski/status/972914322912563200
3 https://for.org.pl/pl/a/3918,for-poleca-ksiazke-wolnosc-i-prawo